Relacja z imprezy DELTA Force
Druga z imprez wchodzących w skład cyklu GOL Adventure
2003 już za nami. Już na wstępie należy zaznaczyć, iż DELTA Force,
bo taką nosiła nazwę, okazała się być bardziej emocjonująca niż,
poprzednia, tj. Flight Simulator. W końcu prawdziwa broń palna w
rękach oraz skok na spadochronie powodują wydzielanie ogromnej ilości
adrenaliny ;)
Cała impreza rozpoczęła się w sobotę o godzinnie 10:00
pod skarbonką na krakowskim rynku, gdzie spotkaliśmy się z pięcioma
wylosowanymi uczestnikami (Joanna, neXus, Boro, Popiel, Krzysiek1478).
Nim jeszcze wyruszyliśmy w około 70-kilometrową podróż do strzelnicy
myśliwskiej Koła Łowieckiego „DIANA” w Zembrzycach, zaczęło kropić
i obawialiśmy się, że nieobliczalna pogoda przeszkodzi nam w zabawie.
Jak się okazało później, martwiliśmy się niepotrzebnie, ponieważ
do końca dnia nasze ubrania pozostały suche, a utrzymujące się duże
zachmurzenie i średnia temperatura były niemalże idealnymi warunkami
strzeleckimi – nie za gorąco, nie za chłodno i brak oślepiającego
słońca.
Na miejsce dojechaliśmy w okolicach godziny 11:15 i
niemal natychmiast rozpoczęło się ponad dwugodzinne szkolenie z
zakresu znajomości budowy i obsługi broni palnej, wykorzystywanych
rodzajów amunicji, itp. W charakterze instruktorów wystąpili, Uwaga:
Prezes (drugie miejsce w Polsce w strzelaniu dynamicznym, choć twierdzi,
że gdyby nie kontuzja byłoby pierwsze :) i Wiceprezes Związku Strzelectwa
Dynamicznego.
Następnie piątka bohaterów tej imprezy, pełna świeżo
przyswojonych wiadomości teoretycznych przystąpiła, naturalnie pod
czujnym okiem wymienionej wcześniej dwójki instruktorów, do strzelania
próbnego, które miało za zadanie oswoić ich z czterema rodzajami
broni, tj. karabinem snajperskim Hunter, shotgunuem Imperator SDASS
oraz dwoma pistoletami H&K USP Expert i Glock 17. Tu przyszła
pierwsza refleksja. Mianowicie okazało się, że to co widzimy w nawet
najbardziej realistycznych grach, ma się nijak do autentycznej broni
palnej i trafienie w tarczę z odległości około 15 metrów jest nie
lada wyczynem.
Po strzelaniu próbnym przyszła kolej na krótką przerwę
i posiłek w postaci dwóch pieczonych kiełbasek i napojów bezalkoholowych.
Była to też okazja dla uczestników imprezy, do wymienienia swoich
spostrzeżeń dotyczących pierwszego strzelania oraz do posłuchania
o zabawnych sytuacjach z życia instruktorów - vide strzał do nowego
telewizora SONY (który zakończył jego karierę), czy też przestrzelanie
trzech ulubionych par butów żony ;)
Około godziny 15:30 nastąpił moment, na który wszyscy
czekali, tj. właściwa rywalizacja. Nasi bohaterowie wzięli udział
w mini-zawodach, jakie miały wyłonić, tego, który następnego dnia
stanie w drzwiach samolotu znajdującego się na wysokości 4-tysięcy
metrów i zrobi krok do przodu, tj. skoczy w dół na spadochronie.
Zawody składały się z czterech konkurencji: strzelanie z karabinu
snajperskiego Hunter do tarczy olimpijskiej, strzelanie precyzyjne
z pistoletu H&K USP Expert również do tarczy olimpijskiej, oraz
strzelanie dynamiczne z pistoletu Glock 17 i strzelanie do poperów
(metalowych celów, składających się po trafieniu) z shotguna Imperator
SDASS. Wszystko przebiegło prawidłowo, w atmosferze zdrowej rywalizacji.
Warto wspomnieć o nadmiernym wymachiwaniu bronią przez Joannę, które
przyprawiało instruktorów o małą nerwicę.... :)
Ostatecznie Zwycięzcą został neXus i to on w nagrodę,
w niedzielę miał skoczyć ze spadochronem z wysokości czterech tysięcy
metrów.
Do Krakowa wróciliśmy mniej więcej o godzinie 18.
Koniec dnia był dobrą okazją do wymienienia „na gorąco” wrażeń i
opinii – w gwarnej atmosferze krakowskiego Rynku zmęczeni i nieco
obolali, ale niewątpliwe zadowoleni, uczestnicy przesiedzieli przy
jadle i napojach bezalkoholowych ;) dyskutowali do późnych godzin
wieczornych.
Niedziela przywitała nas fatalną pogodą – mżący kapuśniaczek
przechodził okresami w bardziej zdecydowany deszczyk, zaś niebo
było zasnute pokrywą ołowianych chmur. Pełni złych przeczuć wyruszyliśmy
na lotnisko w Nowym Targu, gdzie miał odbyć się skok spadochronowy.
Po dotarciu na lotnisko sytuacja pogodowa wyglądała
o ile to możliwe jeszcze gorzej. Oczywiście o skoku w takich warunkach
nie mogło być mowy, tak więc rozpoczęło się nerwowe oczekiwanie.
W końcu wiadomość – stacja meteo prognozuje krótkotrwałą poprawę
pogody nad lotniskiem około godziny 16. Mając więc kilka godzin
wybraliśmy się na obiad do Zakopanego, cały czas z nadzieją wpatrując
się w niebo. Po powrocie do Nowego Targu pojawiły się jak na zawołanie
pierwsze promyczki nadziei, to znaczy słońca. Ostatnia narada instruktorów
i w końcu decyzja – będzie skok! Jeszcze tylko przebranie się w
kombinezon, pilotka na głowę, kilka słów instruktażu oraz otuchy
;-) i otwarte drzwi samolotu.
Samolot majestatycznie wzbił się na zadaną wysokość
i w końcu nadeszła ta chwila, kiedy w drzwiach stanął nasz bohater
Nexus. Tutaj muszę przerwać relację, gdyż wrażenia z pobytu w powietrzu
może opisać jedynie ta mała ale bardzo szybko zbliżająca się do
ziemi koziołkująca kropka, to znaczy chciałem powiedzieć Nexus ;-)
Zapewne tylko dzięki mocno zaciśniętym przeze mnie kciukom w końcu
otwarła się nad nim czasza spadochronu, i majestatycznie zaczęła
opadać ku ziemi, aż w końcu nastąpiło lądowanie, albo przynajmniej
coś co można było nim od biedy nazwać ;-) Próba „wydobycia zeznań”
z Nexusa to długie milczenie, zapewne dla złapania oddechu, po czym
potok średnio spójnych słów, w których dało się wyłapać „super”,
„rewelacja” i „jeszcze raz” – sugerowało to poważny szok adrenalinowy.
Powrót do Krakowa urozmaiciła nam zemsta pogody w postaci oberwania
chmury, które sprawiło, że na ruchliwej Zakopiance widoczność spadła
do kilku metrów, zaś samochody poruszały się z prędkością anemicznego
piechura.
Na koniec nastąpiło pożegnanie na dworcu w Krakowie
i refleksja – pod względem ilości wydzielonej adrenaliny ta impreza
będzie zapewne rekordową, choć nie traćcie czujności – nasze przewrotne
mózgi postarają się wymyślić coś jeszcze bardziej „odlotowego” ;-)
Uwaga: Zdjęcia z drugiego dnia imprezy zostaną
opublikowane wkrótce.
Poniżej załączam wrażenia poszczególnych uczestników
imprezy DELTA Force:
„Wrażenia - to jak dla mnie
straszna frajda, pierwszy raz w dłoni miałam przyzwoitą broń. Niestety
lata siedzenia za biurkiem i komputerem spowodowały marną formę
fizyczną (przyrzekam, ze zacznę ją poprawiać, przyrzekam ;P) i po
strzelaniu z wolnej ręki z kałasznikowa (ale to bydle waży) moja
celność drastycznie spadła. Ale wyniki rzecz mało ważna, zwłaszcza,
ze i tak nie chciałam skakać.
Dla mnie najważniejsze jest
to, ze wreszcie zdobyłam się na nawiązanie kontaktu z klubem strzeleckim
- co planowałam od lat, ale zrobienie pierwszego kroku ciągle odwlekałam.
Załączam zdjęcie tarczy do
jakiej strzelaliśmy - to wyniki ze strzelania z HK USP Expert 10-cioma
pociskami. Co jest tylko 8 przestrzelin? Na pewno dwa pozostałe
przeszły przez to samo miejsce - oczywiście 10-kę ;P wy niedowiarki
:)” – Joanna
„Byłem, strzelałem, nie wygrałem,
nie skakałem, latałem :)
ad. Byłem: dotarliśmy bezboleśnie,
na czas - miejsce idealne - cisza, spokój, zieleń - teren odpowiedni
do "szaleństw" ze spluwami.
ad. Strzelałem: dobór broni
do imprezy zadowoliłby każdego (no, poza tymi, którzy lubią przycinać
krzaki mingunem). Ku uciesze uczestników wystrzelaliśmy sporo ołowiu
i to na rożne sposoby. Duże wrażenia na wszystkich zrobił Kałasz
z lunetą - diabelstwo ciężkie, ale wrażenie po naciśnięciu spustu
niesamowite. GLOCK te okazał się niezwykle user friendly - lekki,
niezawodny, celny. Idealna broń do strzelania na czas. Imperator
- to dopiero armata - zabiłem nią popera (metalowy cel wielorazowego
użytku.. już nie, chyba ze pospawają :).
ad. nie wygrałem: w klasyfikacji
końcowej wygrał neXus - celnie strzelał, choć jego wygrana nie wydawała
się tak oczywista w trakcie turnieju. O końcowym wyniku zadecydował
Paweł, który przemieszał punktacje wygrywając konkurencje w strzelaniu
z pompki na czas (biedna pompka przy tej konkurencji dostała nieźle
w d...). Zabrakło mi 0.5s, 1 pkt... i bym skakał... Duże wrażenie
robiła Joanna - celnie strzelała (kalachem), widać było duże doświadczenie...
niestety wrażenie robiły tez jej wymachy bronią - instruktorzy w
panice łapali bron palna zanim Joanna zdążyła komuś poważnie zagrozić
(brawa za refleks). Ona chyba nas nie lubiła, bo tak majtała ta
bronią, ze strach się bać ;P
ad. nie skakałem: skoro nie
wygrałem to nie skakałem (jeszcze raz wielkie dzięki Paweł ;-) )...
ale mało brakowało Marcin też by sobie nie skoczył - pogoda do bani
- chmury nisko, o słońcu nie było co marzyć... aż do 16, kiedy to,
jak to bywa w górach, zrobiło się błękitno nad głowami... Marcin
skoczył, był tak podekscytowany, ze balem się czy mu pikawa nie
siadzie.... na szczęście chłop był twardy...
ad. latałem: no właśnie -
nie skakałem, ale udało mi się towarzyszyć Marcinowi aż do exit
point'u (na wszelki wypadek - a nuż się rozmyśli).. W AN'tku znalazło
się jedno wolne miejsce, wiec wpakowałem swoje szacowne zwłoki i
przypiąłem się pasami, robiłem za fotografa (piękne widoki) i balast.
Jak już Marcinowi znudziło się latanie i sobie wysiadł z samolotu
(nie wiem czemu nie chciał czekać, aż wylądujemy... musiało mu się
śpieszyć) szanowny pan pilot ujął obrotów i wprowadził samolot w
nurkowanie - totalny odlot, niesamowite wrażenie gdy ta kupa metalu
pędzi ku ziemi... a w środku taki mały Boro trzyma się czego popadnie
(na szczęście były pasy)...
no i po zabawie... szkoda,
ze tak krotko, ale na pewno wspomnienia zostaną... na długo”
– Boro
„Impreza była super tak
wspaniale już dawno się nie bawiłem. Dzięki wam miałem po raz pierwszy
kontakt z bronią i to nie z jakaś wiatrówką tylko z profesjonalną
bronią używaną przez najlepszych. Mogłem poczuć ciężar broni i poczuć
jak kopie – zwłaszcza strzelba gładkolufowa (shotgun Imperator SDASS,
czyli popularna „pompka”). Pochwała należy się także prowadzącym
strzelanie, którzy starali się w sposób przystępny i na luzie przekazać
nam jak najwięcej w jak najkrótszym czasie, co jak myślę im się
udało z uwagi na brak ofiar śmiertelnych wśród ludzi i zwierząt.”
- Krzysztof.
„Zacznę od początku gdy tylko
przeczytałem o projekcie Gol Adventure od razu wykupiłem abonament
w MayClub złoty oczywiście i zgłaszałem chęć brania udziału w przygodach
i moje oczekiwania spełniły się znalazłem się na liście rezerwowej
bardzo blisko ale jeszcze brakowało mi tego jednego że ktoś się
wycofa i moje modlitwy się spełniły w piątek około godziny 16:30
w słuchawce usłyszałem miły głos „został pan wylosowany z listy
rezerwowej zapraszamy jutro na strzelnice” od tej chwili czas pędził
jak szalony, dla mnie przygoda z bronią zaczęła się już w wojsku,
dlatego z niecierpliwością czekałem na strzelanie z poczciwego kałacha
ale jak się okazało wersja „cywilna” kałacha nie ma ognia ciągłego
ale co tam pojedynczym można równie szybko strzelać i się tak nie
męczyć (pozdrowienia dla Joanny). Może nie były to strzały celne,
ale co tam, frajda była niesamowita nie da się tego opisać niestety.
Impreza była zorganizowana
wzorowo panowie instruktorzy znali się na swojej robocie i sypali
śmiesznymi opowiastkami na każdym kroku .
W klasyfikacji generalnej
zająłem ostatnie miejsce co poradzić strzelec wyborowy zemnie żaden,
udało mi się wygrać ostatnią konkurencję strzelanie z (shotgun Imperator
SDASS, czyli popularna „pompka”) tu wystarczy strzelić mniej więcej
w odpowiednim kierunku bez zbytniego mierzenia. Swoim zwycięstwem
pomieszałem szyki pierwszej dwójki czyli pan z 2 miejsca wskoczył
na 1 .
Impreza zakończyłem na krakowskim
rynku zajadając smaczną kolekcję i rozmawiając o pięknych krakowiankach.”
– Popiel
„Wszyscy bawiliśmy się dobrze
- choć niektóre osoby przyprawiały nas o dodatkowe emocje (nie ma
to jak majtanie bronią). Inni natomiast strasznie polubi strzelanie
z „pompki” („Czy to już druga seria? Nie, to czwarte podejście do
pierwszej...” ;). Udało nam się ustrzelić „popera” (metalowy cel,
składający się po trafieniu) na tyle dobrze, że już nawet reanimacja
mu nie pomogła... Ogólnie - sporo broni, dużo huku, a jeszcze więcej
dobrej zabawy. Oraz sporo siwych włosów na głowach instruktorów
strzelania :) Mnie osobiście najbardziej podobało się precyzyjne
strzelanie z H&K - aż można było zapomnieć, że bynajmniej nie
służy on do zabawy...
Co do skoku - to ciężko to
opisać... Jak można oddać uczucie, gdy się wisi w dziwach AN'tka
4 km nad ziemią albo gdy wykonuje się 3 fikołki tracąc przy tym
1.5 km wysokości nie za bardzo wiedząc, w którym kierunku jest ziemia...
Czy powolne opadanie w ciszy, gdy słychać rozmowy prowadzone na
lotnisku 400 m niżej... Ale warto było :)
Zaczynam właśnie się zastanawiać,
gdzie by ten wyczyn powtórzyć :)” - neXus
|